Stan Kubik Stan Kubik
784
BLOG

Zwykli Powstańcy (część druga)

Stan Kubik Stan Kubik Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

 

Zwykli Powstańcy (część druga)

 

Gdzieś tak od marca 1943 roku w maglu położonym w pobliżu kamienicy na Śniadeckich panie tam bywające nie tylko w celu oddania czy odebrania bielizny zauważyły, że kilka wyniosłych folksdojczek z kwartału normalnie przepychających się po chamsku do lady nagle karnie zaczęło stawać w maglowej kolejce. Nawet zaczęły mówić po polsku „dzień dobry”. No tak, Szkopy zebrały baty w Stalingradzie..

Zwłaszcza jedna taka Genia przyczepiła się do babci i Mecenasowej, usiłując stworzyć coś w rodzaju dobrosąsiedzkich relacji. Babcia wspominała, że Gienia była konkubiną jednego wachmana ze straży kolejowej. Ustaliły z Mecenasową, że lepiej jej nie odganiać, bo babsko może przez złośliwość sprowadzić kłopoty. I tak zaczęła się ta krotka dziwna znajomość, która przydała się po upadku Powstania, ale o tym prawie na koniec..

Warszawiacy już od początku 1944 roku wiedzieli co się święci – przyjdą Ruscy. Przełamali pasmo zwycięstw Wehrmachtu i w Stalingradzie i pod Kurskiem, i gonią Szkopów, aż miło, tyle że to przecież bolszewicy..

Na Kiercelaku (bazar za Żelazną Bramą) też widać było ożywienie w handlu. Zwłaszcza dobrze szły buty oficerki i po Akcji pod Arsenałem w 1943 – płaszcze „prochowce”.. i walizki, ale te kupowali klienci na mile pachnący „nür für Deutsche”..

Z tymi płaszczami i oficerkami to był podobny numer do plecaków w stanie wojennym w późniejszych latach osiemdziesiątych. Kupowane i noszone dla zmyłki, dla fasonu, ale i dla ukrycia prawdziwych konspiratorów, choć Niemcy zaostrzyli terror po Stalingradzie dosyć szybko, a po zabiciu Kutschery, to już w ogóle powariowali. Trzeba było mieć i szczęście i nosa, żeby nie wpaść w kocioł łapanki.

Mimo to, już od wiosny '44 Dziadek z Mecenasem ryzykowali dodatkowo robiąc wypady w okolice podwarszawskie, gdzie na zasadzie handlu kombinowanego zdobywali artykuły spożywcze typu suszone warzywa i owoce, ziarna roślin gruboziarnistych, trochę „chabaniny”: słoniny, a nawet boczku, czego w Mieście już od dawna nawet na przydziały okupacyjne nie było. Krucho było z mąką, cukrem (sacharyna - fuj), kartoflami, tylko soli i jabłek nie wiedzieć czemu nie brakowało..

Nie brakowało też bimbru, który nauczyli się pędzić ze wszystkiego, co fermentuje, takie czasy, że bimber był nawet lepszą walutą, niż okupacyjne „górale”..

I tak powoli w jednej z piwnic kamienicy powstawała spiżarnia.

Gdzieś w ostatniej dekadzie lipca 1944 roku z praskiego brzegu Wisły dochodził huk ruskiej artylerii, przez Śródmieście przejeżdżały wycofujące się oddziały niemieckie, a kolaborantki zwiały z magla i Warszawy, jak zdmuchnięte. Spiżarnia była w miarę pełna, teraz mężczyźni z kamienicy zaczęli zabezpieczać o ile to możliwe sam budynek: na strych taszczyli piasek ze skwerku, szyby w oknach oklejane czym się dało, żeby wytrzymały domniemane ruskie bombardowanie, no jak we wrześniu '39.

 

Tymczasem, czego większość mieszkańców Stolicy nie wiedziała, choć sporo o tym marzyło i plotkowało..

31 lipca w godzinach południowych odbyła się narada KG AK, zakończona o godzinie 13.00. Podczas tej narady nie podjęto jednak decyzji o rozpoczęciu powstania. Generał „Bór” zarządził jedynie utrzymanie pogotowia bojowego oraz odłożenie decyzji do czasu wyjaśnienia sytuacji na froncie. Termin następnej narady wyznaczono na godzinę 18.00. Około 17.00, na godzinę przed wyznaczonym terminem spotkania, w lokalu kontaktowym pojawił się pułkownik „Monter”, który poinformował oczekujących już – Tadeusza Bora-Komorowskiego, Tadeusza Pełczyńskiego, Leopolda Okulickiego i Janinę Karasiówną, że Armia Czerwona wyzwoliła Radość, Miłosną, Okuniew, Wołomin i Radzymin, a sowieckie czołgi były widziane na Pradze. Pod wpływem tych wieści generał „Bór” wymógł na delegacie Jankowskim wydanie decyzji o rozpoczęciu powstania. Postanowiono, iż rozpocznie się ono następnego dnia o godz. 17.00.

 

Decyzja zapadła około godziny 18.00. Pułkownik Józef Szostak ps. „Filip” (szef oddziału operacyjnego), pułkownik Kazimierz Iranek-Osmecki ps. „Heller” i pułkownik Kazimierz Pluta-Czachowski ps. „Kuczaba” (szef wydziału łączności) przybyli na odprawę wkrótce po zapadnięciu decyzji, gdy na miejscu pozostawał już tylko gen. Bór-Komorowski, a pozostali uczestnicy się rozeszli. Nowo przybyli oficerowie uzmysłowili „Borowi”, że sytuacja militarna na przedmościu warszawskim zaczęła się komplikować. Niemiecka panika w mieście została bowiem opanowana, a 31 lipca rozpoczęła się bitwa pancerna pod Warszawą, która zakończyła się zwycięstwem Niemców i spowolnieniem sowieckiego marszu na polską stolicę. W tym momencie stało się jasne, że nadejście Sowietów może nie nastąpić tak szybko, jak się tego spodziewano. Było już jednak zbyt późno, aby odwołać powstanie bez narażania struktur AK w Warszawie na chaos i dekonspirację. Komendant główny AK był bowiem przekonany, że „Monter” zdążył już wydać oddziałom AK rozkaz o rozpoczęciu Powstania.

Pewne jest jednak, iż Dowódca AK około pół godziny po podjęciu decyzji i na 24 godziny przed planowanym wybuchem powstania został poinformowany, że zaczęło się niemieckie przeciwnatarcie. Stąd było mało prawdopodobnym, że Niemcy opuszczą stolicę bez większych walk.

 

Tymczasem o godz. 19.00 pułkownik „Monter” wydał rozkaz bojowy o treści: „Alarm, do rąk własnych Komendantom Obwodów. Dnia 31.7. godz. 19.00. Nakazuję »W« dnia 1.08. godzina 17.00... Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować X”. W związku z tym, iż od godziny 20.00 obowiązywała w Warszawie godzina policyjna rozkaz ten dotarł do adresatów dopiero następnego dnia..

 

Pierwszy sierpnia..

Dziadek wlał pasem jednemu z wujów, który „się zawieruszył” na kilka godzin. Brama kamienicy była zamknięta, a od wczesnych godzin popołudniowych słychać było coraz częściej strzelaninę na ulicach.

Potem pojawili się chłopcy z biało-czerwonymi opaskami na rękawach, niektórzy w beretach z orzełkiem w koronie, niektórzy z bronią palną w rękach.

Potem nastały piękne dni wolności, a gdy nie udał się szturm w stronę Ochoty wszyscy zaczęli pracować przy konstrukcji barykad, przebijaniu ścian do sąsiednich piwnic, powstała kwartalna garkuchnia i niedaleko polowy szpital. Wujowie mimo sarkań dziadka załapali się do poczty polowej..

Nie uzupełniane już od początku lipca zapasy w spiżarni szybko się kurczyły, zwłaszcza ze częstowano żarciem z polowej kuchni z dumą i niekłamaną radością przemieszczające się oddziały powstańcze.

Magiel, z którego już nikt nie korzystał został właśnie zastąpiony przez umieszczona na podwórku kamienicy kuchnię polową.

Plotki, jak to plotki, już nie o Ruskich, tylko o wielkim desancie spadochronowym „z Zachodu”. Ruscy stanęli na Pradze.

Niemcy dosyć szybko przeszli do kontrnatarcia i zwłaszcza ostrzał artyleryjski i naloty Stukasów były niszczycielskie, jednak poza pojedynczym trafieniem z ciężkiego mozdzierza w fasadę kamienicy, zresztą nie bezpośredniego, budynek nie ucierpiał wiele przez cale Powstanie, o ile ściegi po seriach schmeisserów potraktujemy, jako „sznyt i fason”. Budynek był po prostu fartowny.

Wujowie wyspecjalizowali się w „odstrzale” z procy gołębi, a ja jeszcze jako dziecko pojadłem po wojnie rosołu z tego ptaka w celach leczniczych, ponoć dobry na płuca.. i tak menu polowe powoli przekształcało się na to, co można było znaleźć, złapać i upolować w okolicy. Psy i koty zostawiono w spokoju..

Dosyć szybko przy kuchni polowej ustalono, ze Powstanie szybko się nie skończy, ale dopiero we wrześniu ludzie zaczęli zdawać sobie sprawę, ze to jest opór przeciwko przeważającym militarnie Szkopom, bez wsparcia (oprócz desantu jakiegoś pułku LWP na Czerniakowie) regularnych sił Sowietów. Ale mimo rosnącej i przygniatającej przewagi Niemców. Mimo beznadziejnej sytuacji obrony przeciwlotniczej i przeciwpancernej, były sukcesy, zziajane „chłopaki” opowiadały o wycofujących się, palących „Tygrysach”, gdzieś tam strącono Stukasa.

Kogoś tam z sąsiadów trafił „gołębiarz”, jakiś kuzyn zginał w ataku na szkopskie czołgi, pobliski szpital pękał w szwach, ale działał, zmęczone, okopcone pirytem „chłopaki” siorbały rosół z gołębia, ktoś tam śpiewał „Ta ostatnia niedziela”..

We wrześniu teren opanowany przez Powstanie zaczął się kurczyć, lecz kwartał, na którym była kamienica, poddał się wraz resztą w październiku.

Na Śniadeckich mieli szczęście, bo wmaszerował Wehrmacht..

Trafili do konwoju cywili, poprowadzono ich do obozu przejściowego gdzieś kolo Pruszkowa. I tu szczęście się skończyło, bo stad szły transporty do Oświęcimia..

Dziadek nie pamiętał dokładnie tego momentu, bo wszyscy po kapitulacji byli w szoku. W każdym razie pojawiła się po drugiej stronie obozowych drutów owa Gienia od wachmana i sam wachman.

Z chęcią Dziadek z Mecenasem wysupłali zwitki „górali” przemyślnie ukryte w poszewkach marynarek i tak zdołali uciec wraz z rodzinami i sąsiadami z kamienicy, i trafić do podgrójeckiego sadu pełnego jabłek malinówek i tam doczekali przyjścia Krasnej Armii, ale to już inna historia.

 

StanKubik&RobertzJamajki

Stan Kubik
O mnie Stan Kubik

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura